Relacje
Relacja z naszej wyprawy do tego kraju, która miała miejsce w 2010 roku znajduje się tutaj:
https://travelauts.wordpress.com/2014/10/08/montenegro/
Podstawowe informacje
Przepraszam, czy tu biją?
Czarnogóra – do niedawna fragment Serbii. To tam, gdzie spadały amerykańskie bomby. Miny w Bośni i Hercegowinie. Wojna domowa. Jugosławia. Kocioł bałkański. Nie brzmi jak miejsce na relaksujące wycieczki? :)
Nie jest jednak źle. Zastawione lokalsami kafany nie zachęcają do wejścia, bo lokalsi z zainteresowaniem obserwują spode łbów wszystkich wchodzących. Ale nie zdarzyło nam się, żeby ktoś miał do nas o cokolwiek pretensje, chociaż odniosłem wrażenie, że Czarnogórcy mają czasami jeszcze bardziej skrzywdzone miny, niż niektórzy sprzedawcy w sklepach w Polsce.
Ogólnie rzecz biorąc pod względem bezpieczeństwa Czarnogóra nie wydaje się odstawać od reszty odwiedzonych przez nas krajów tego regionu. Po wiarygodne dane statystyczne należy raczej udać się w inny rejon Internetu ;)
Ogólnie rzecz biorąc w skali „Polska minus” („jest tu jak w Polsce x lat temu”) Czarnogóra wypada trochę jak Polska minus dziesięć, a więc nie ma tu nic, do czego dorosły człowiek nie byłby przyzwyczajony (niedźwiedzi na ulicach brak, bandytów napadających traktach również).
Język
Głównie czarnogórski i serbski. Oczywiście próba zrozumienia szybko mówiących tambylców jest skazana na porażkę, ale rozszyfrowanie znaczenia napisów na produktach spożywczych w sklepie niekoniecznie stanowi wielkie wyzwanie. Pomaga w tym wybitnie obecność alfabetu łacińskiego… no chyba, że ktoś wyznaje się na cyrylicy, za to nie zna specjalnych znaków uzupełniających standardowy alfabet.
Tak czy inaczej, mówić w słowiańskim języku i jadąc w gości nie nauczyć się kilku słów w innym słowiańskim języku to gruba przesada! Niektóre z tych słów brzmią zresztą zabawnie, jak choćby paradajz czyli… pomidor, a ich znajomość przydaje się w innych bałkańskich krajach (ot, taki paradižnik to pomidor po słoweńsku :) ).
Drogi
Podobno są kiepskie, ale to nie prawda. To znaczy, oczywiście, bywają fatalne, ale na głównych nitkach nie ma większych problemów z jakością nawierzchni. Problematyczny bywa fakt, że są zazwyczaj wąskie, po jednym pasie w każdą stronę, a ruch nie zawsze jest mały. Szczególnie na serpentynach bywa to dokuczliwe, a tych w Czarnogórze jest mnóstwo. Ze względu na górzysty teren warto ostrożnie szacować czas przejazdu, chyba że ma się dokładną pod tym względem nawigację.
Należy też uważać na oznakowanie dróg – nie zawsze jest dostateczne. Policja lubi suszyć, ale Czarnogórcy namiętnie ostrzegają się przy użyciu świateł. Za to jak policja już złapie, to może oczekiwać łapówki – my tego doświadczyliśmy, a policjant próbował nas do niej zachęcić, ściemniając coś o konieczności zostawienia u niego dowodu rejestracyjnego i pojechania na pocztę 20km dalej w celu opłacenia mandatu. Na szczęście panowie odpuścili, gdy dowiedzieli się, że na pocztę grzecznie pojedziemy ;) .
Czarnogórcy prowadzą różnie, ale z całą pewnością uwielbiają trąbić – klakson służy tu za uniwersalny pozdrawiacz.
Parkowanie? Nie ma z nim problemów… jeśli nie jest się w Budvie, albo innym nadmorskim kurorcie. Bo tam, z racji ograniczonej przestrzeni nie ma gdzie parkować, a przynajmniej nie ma gdzie parkować za darmo.
Górskie szlaki
Oznakowania są na akceptowalnym poziomie. Trzeba tylko pamiętać, że na rozgałęzieniach szlaków czasami trudno się połapać w kierunkach – każdy szlak jest oznaczony tak samo (białe kropki w czerwonych obrysach, czerwone ślady itp.), można więc nieświadomie pójść w złym kierunku.
Pieniądze i koszty
Płaci się tu w euro. Być może jest to przyczyna wysokich cen na wybrzeżu – w górach jest lepiej, ale ogólnie jedzenie w restauracjach nie należy do najtańszych. Ceny artykułów spożywczych są porównywalne, jak w Polsce, ale jeśli kupuje się na targach, należy bardzo uważać na cenę – sprzedawcy chyba oczekują targowania, bo ceny potrafią być zaporowe.
Co warto kupić?
Wszystko, co będzie dobre i tanie! ;) W praktyce nam spodobało się szczególnie kilka produktów:
– czarnogórskie wytrawne wina Vranac (czerwone) i Krstač (białe)
– serki… typu „serek wiejski”! No, takie marketowe, w plastikowych pudełkach… mieli tu kilka rodzajów – o różnej konsystencji i smaku;
– świeże figi – ciężko kupić, a jak są, to wcale nie tanie, ale wciąż tańsze i wielokrotnie lepsze, niż plastik sprowadzany do Polski…
– suszone figi – sprzedawane w wiankach, jak obwarzanki – można się nimi objadać bez końca, bo są tylko częściowo wysuszone i w związku z tym nie wyjmują plomb z zębów, jak to, co dociera do Polski w foliowych opakowaniach; mają niestety zasadniczą wadę – są suszone luzem na słońcu, więc wspaniałemu smakowi towarzyszy czasem groźba rozczołgania się takich fig – w jednym wianku udało nam się znaleźć zdecydowanie zbyt dużo mięsa ;)
– rakija – no co tu tłumaczyć? ;)
– kawa – przynajmniej w 2010 była tania i bardzo dobrej jakości
Niestety zakupów na zapas nie da się zrobić, limity przewozu przez granicę to raczej krótka smycz dla każdego zakupoholika.